środa, 4 grudnia 2013

Regulaminy i konwencje a sędziowanie

Wiele kontrowersji wzbudziło sędziowanie na tegorocznym Swordfish’u. Delikatnie mówiąc dziwny system oceniania zawodników + ludzkie błędy wynikające z wielu czynników doprowadziło do znaczących wypaczeń wyników. Jako pełnoprawny troll internetowy oraz jebak-teoretyk szermierczy teraz trochę pomędrkuję na ten temat.

Generalnie twierdzę, że im prostszy system sędziowania tym mniej wypaczony wynik. Co odpowiada faktycznemu stanu umiejętności szermierzy, a nie sędziów. Dowody na to zbieram już od lat, a nigdzie nie widziałem sytuacji obalającej ten pogląd. Również do tej pory nikt nie był w stanie mnie przekonać sensownymi argumentami. Szwedzka impreza ma rokrocznie problemy z systemem sędziowskim. Zawsze po tych zawodach wiele osób (nie tylko Polaków) narzeka, że ocenianie się nie sprawdziło. Tak było też w tym roku. Do półfinałów dotarło aż czterech naszych rodaków, jednak tylko jeden z nich pokonał ten etap. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby wina leżała wyłącznie po stronie walczących. A tak nie było, co możecie zobaczyć sobie na filmiku:



Teoria a praktyka


W teorii jest tak: Aż czterech sędziów sygnalizuje co się stało. Więc zakładając, że jeden może się mylić to reszta da wynik obiektywny. Odrzucając jego wynik wyjdzie obraz sytuacji na polu. Do tego klarowny podział stref trafienia czytelnie zasygnalizuje, który z zawodników zdobywa łatwe punkty atakując ręce czy nogi, a który stawia na mocne ciosy w głowę. Zamiarem tego patentu jest oczywiście wykluczenie tych pierwszych. I załóżmy, że to nas zadowala i zgadzamy się z tymi założeniami. No to teraz wydaje się, że to doskonały system i będzie niemal tak wiernie odzwierciedlający rzeczywistość, jak gdybyśmy wręczyli zawodnikom ostre miecze i obserwowali skutki. To dlaczego tak wiele osób narzekało na ten fatalny system?

W praktyce wygląda to tak: Sędziowie stoją daleko od walczących (zwłaszcza na tej imprezie pole walki było znacznie większe, niż nasze standardy), więc widzą gorzej niż sędzia w polu. Ten zaś może biegać po całym polu – a więc ustawić się w miejscu najlepszej widoczności. Do tego walczący poruszają się w różnych kierunkach. Często ustawiając się pod kosmicznymi kątami względem stacjonarnych sędziów. Całość sprowadza się do tego, że sytuację na ringu poprawnie widzi sędzia główny (którego zdanie się nie liczy) i jeden, góra dwóch sędziów bocznych. Decydują natomiast wszyscy.

Diabeł tkwi w szczegółach
Średnio statystycznie obaj zawodnicy stoją plecami względem dwóch sędziów. Więc jeśli są atakowani na wewnętrzną stronę to automatycznie dwójka sędziów nie jest w stanie stwierdzić czy trafienie było osadzone, czy przełamało zastawę albo czy w ogóle dosięgło zawodnika. Poza nielicznymi sytuacjami gdzie można bardzo wyraźnie usłyszeć osadzenie albo wywnioskować z reakcji trafionego (jeśli uderzenie było bardzo mocne). Dodając do tego stres, presję i zmęczenie po całym dniu sędziowania o błąd nietrudno. Zwłaszcza jeśli trzeba w ciągu kilku sekund zadecydować co się stało w przeciągu ułamków sekundy. Wszędobylski hałas, okrzyki z publiczności nie ułatwiają zadania.

Z perspektywy walczącego


Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć (w zasadzie to napisać), że jako walczący nie zawsze mam pewność czy moje uderzenia dochodzą. Wiele razy wydawało mi się, że trafiłem w przedramię, ale mój przeciwnik zasłonił się jelcem. I odwrotnie – myślałem, że ściągnął jelcem, a w rzeczywistości oberwał po paluchach. Skoro ja sam dokładnie nie wiem co się stało, to jakim prawem ma wiedzieć to osoba, która stoi za moimi plecami pięć metrów dalej? A znacznie trudniej zauważyć co się stało, gdy dwóch zawodników nacierało jednocześnie.

Druga sprawa to zaufanie do sędziego. Należy zakładać, że sędziowie są osobami kompetentnymi i sprawiedliwie potrafią ocenić co się wydarzyło. W innym wypadku branie udziału w turnieju nie ma sensu. Jednak jak się zachować w sytuacji, gdy ekipa sędziowska popełnia błąd za błędem? Nie zauważają naszych trafień albo oceniają je gorzej niż są warte. Oczywiście w takiej sytuacji mamy niewielki wachlarz możliwości. Albo rezygnujemy z walki albo zaciskamy zęby i jedziemy dalej, bo kłótnia na macie tylko pogorszy sytuację.

Czasami może się też zdarzyć błąd w drugą stronę, czyli na naszą korzyść. Często zdarza się, że cios, który dla nas jest obcierką zostaje policzony jako pełne trafienie. W takich momentach wielu zawodników nie uznaje tego jako punkt (jednak nie na wszystkich zawodach zdanie walczącego jest uwzględniane). I teraz pytanie kto lepiej ocenił sytuację? Sędzia stojący z boku i skupiający się na tym co widzi czy zawodnik, który bardziej skupia się na walce, niż na tym czy jakiej jakości były jego ciosy. Niezależna obserwacja czy personalne odczucie? Prawda nie zawsze jest taka oczywista.


Rozbudowane systemy - za i przeciw


Teraz po krótce podsumuję i uzupełnię argumentację, która przemawia za rozbudowanymi systemami, a więc przeciwko uproszczonymi. I odwrotnie. Do rzeczy.

Przede wszystkim głównym argumentem przemawiającym na korzyść skomplikowanym systemom jest to, że starają się sprawiedliwie ocenić sytuację na polu walki, przez pryzmat tego co chcemy osiągnąć. Jeśli chcemy promować ataki na głowę to zwiększamy potencjalną korzyść z tego wynikającą. Czyli przyznajemy więcej punktów. I analogicznie z akcjami niepożądanymi – trafienia w ręce za mniejszą wartość.

Wiele zasad może regulować rozmaite aspekty walki i nadać jej z grubsza pożądany przebieg. Jednak w tym momencie zaczyna się wyliczanie wad. Przede wszystkim, czy powinniśmy regulaminem wymuszać przebieg walki? Skoro naszym głównym celem jest zbliżenie realiów do tych panujących w prawdziwej walce, to wszelkie narzucanie jakiejkolwiek konwencji będzie wypaczeniem. Jak bardzo nasze wyobrażenia o walce są związane z rzeczywistością?

W pojedynku na śmierć i życie zasada jest jedna – musisz przeżyć. Nieważne czy cel osiągniemy poprzez odcięcie ręki i następnie dobicie czy przez natychmiastowe skrócenie o głowę. Na szczęście walczymy dla sportu, dlatego zasady bezpieczeństwa muszą istnieć. Już samo założenie ochraniaczy zmienia sposób prowadzenia walki, bo zawodnicy są bardziej skłonni do ryzyka. Wszak tracą tylko punkt i ewentualnie zyskają siniaka. A co dopiero jeśli zaczniemy dodawać reguły.

Wiele zasad do zapamiętania to dużo obciążenie dla sędziów. Muszą pamiętać wszystkie zasady oraz punktacje i zweryfikować przez nie to co widzieli na polu bitwy. A czasu na to mają kilka sekund. Im więcej reguł tym większe obciążenie na nich spoczywa. A po całym dniu zmagań ludzki mózg zwyczajnie nie jest w stanie wszystkiego ogarnąć. To nie komputer.

Dlatego uważam, że warto wyeliminować maksymalnie jak to się da czynnik sędziowski. Tym bardziej, że nie istnieje żadna szkoła sędziowska przygotowująca do oceniania walki mieczem. A ta różni się od szabli czy floretu, dlatego nawet dobry sędzia z tych kategorii może mieć tutaj problemy. Wiele osób twierdzi, że sędzią powinni być wyłącznie praktycy. Rozumiem ten tok myślenia, bo daje on pewne podstawy i wiarygodność takiej osobie, jednak nie ma co się oszukiwać. To, że ktoś jest świetnym szermierzem nie oznacza, że będzie dobrym sędzią. I mimo, że pewne umiejętności praktyczne są niezbędne do sprawiedliwego werdyktu to nie ma co przesadzać w temacie.

Jednak w dalszym ciągu sędziowie są zwykłymi ludźmi i popełniają błędy. Zdarza się to najlepszym i nie ma co się rozwodzić na tematem. To kolejny argument, który przemawia za uproszczeniem systemu. Tym bardziej jeśli sędziów jest wielu i przy zróżnicowanym poziomie umiejętności uzyskamy wiele interpretacji tego co się wydarzyło w szrankach. Jak zatem w takiej sytuacji podjąć decyzję i ogłosić werdykt? Na pewno nie tak jak to było na Swordfish’u, czyli przez głosowanie. To chyba najgłupszy z możliwych pomysłów.


Podsumowując


Jak zatem moim zdaniem powinno wyglądać sędziowanie? Na pewno nie ma sensu tworzyć skomplikowanego systemu, który udawać będzie sytuacje panujące na prawdziwym polu bitwy. To przypomina mi socjalistyczne próby stworzenia gospodarki centralnie planowanej nastawionej na produkcję 300% normy. Żaden sztuczny system nigdy nie będzie udawał dobrze swojego pierwozoru, bo ilość zależności, które działają „w przyrodzie” jest tak wielka, że zawsze się o którejś zapomni. Potem trzeba dodawać zasad, które wypaczają inne aspekty. I tak w kółko, aż system zawali się pod własnym ciężarem. Tak było z socjalizmem i tak jest ze skomplikowanymi systemami sędziowskimi, a kolejne imprezy przynoszą na to coraz więcej dowodów.

Krótko mówiąc to nie działa i nie ma prawa działać. Dlatego zbawieniem jest tutaj minimalizm. Minimum zasad, minimum sędziów. Za to dobrze przemyślanych. Jak ja to widzę?

Powinien byś sędzia główny, który będzie miał całą moc decyzyjną i maksymalnie dwóch sędziów bocznych, którzy będą do pomocy. Wszyscy muszą być mobilni i muszą ustawiać się w takich miejscach, by wzajemnie się uzupełniać. Walka jest dynamiczna i walczący co chwile się ruszają. Nie ma możliwości by jedna osoba była zawsze w polu najlepszej widoczności.

Zasady powinny być proste i jasne. Chcecie rozróżniać dubel od nach schlag? Nie ma sprawy, chociaż uważam to za bezsens. Byle jasno było odróżnione. Jestem zwolennikiem zasady długiego dubla bez dodatkowych udziwnień, ale to nie ma znaczenia. Ważne, żeby nie wymyślać nadmiaru zasad, które mają zmienić sposób bitwy, takich jak ostatnie próby wymuszenia pięknej, czystej walki (czyli bez dubli). Skoro trafienia obopólne tak często się trafiają to znak, że są czymś naturalnym w walce. Eliminując je wypaczamy inne aspekty walki, które potem trzeba będzie korygować nowymi zasadami. To pułapka, z której nie ma wyjścia.

Dlatego zawsze optuję za prostymi zasadami. Wystarczy wiedzieć co zakazane, co punktowane, a co dozwolone. Po co więcej zasad?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz