środa, 24 kwietnia 2013

Średniowieczna służba zdrowia

Zakon Szpitala Najświętszej Maryji Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie powstał głównie po to, by nieść pomoc pielgrzymom w Ziemi Świętej. Przynajmniej oficjalnie. Dlatego nie ma się co dziwić, że działalność szpitalna została przeniesiona wraz z Zakonem na nasze ziemie.

Jednym z ważniejszych krzyżackich ośrodków był Elbląg, gdzie rezydowali chirurdzy dysponujący odpowiednio przeszkolonym personelem knechtów-sanitariuszy. Również w armii Zakonu, na stu dziesięciu zbrojnych przypadał chirurg z pomocnikiem. Z tego wynika, że organizacja pomocy medycznej wiele się nie różni od współczesności.




Wbrew powszechnej popkulturowej opinii, średniowiecze to wcale nie smród, mrok, błoto i gówno, a gdy ktoś zachorował na katar to zdychał pod płotem w męczarniach. Medycyna była nauką i miała związane z tym całe zaplecze medyczne. Powstawały traktaty medyczne, czyli podręczniki opisujące różne choroby i ich leczenie. 

Warto tu wspomnieć, że ta gałąź nauki rozwijała się wolniej w Europie, niż na Bliskim Wschodzie, ale spowodowane to było uwarunkowaniami kulturowymi. Kościół oficjalnie zakazywał eksperymentowania z ciałem ludzkim, gdyż uważał je za dzieło Boga.

Szpitale były zazwyczaj powiązane z kościołami pod wezwaniem Świętego Ducha. Nie było państwowej służby zdrowia, a ludzie leczyli się głównie w na koszt duchownych. Wierzono, ze pomoc bliźnim należy do obowiązku chrześcijan i każdy bezpłatnie mógł skorzystać z usług medycznych. Te przybytki nazywano lazaretami i były stawiane w bliskim sąsiedztwie kościoła. Na wojnie był wyznaczany specjalny namiot, który pełnił te funkcje.

I podobnie jak dziś, struktura obejmowała podział na medyków, sanitariuszy (kobiety często pełniły tę funkcję), duchownych oraz służby pomocnicze (np. kucharzy). Nie było starych wiedźm, które za pomocą magicznych wywarów z pędzistolca leczyły każdą chorobę.

Oczywiście poziom medycyny stał znacznie niżej niż dzisiaj (no może nie w Polsce) i śmierć była powszechnym zjawiskiem, a wiele błahych współcześnie chorób było śmiertelnymi. Niemniej jednak najczęstszą przyczyną śmierci była ... biegunka. Mimo, że nawet tysiąc lat temu nie uważano jej za szczególnie niebezpieczną, tak długotrwałe wojny, a zwłaszcza oblężenia (i związane z tym życie w prowizorycznym obozie), robiły swoje.

 Większość informacji, którymi dysponujemy pochodzą z krzyżackich kronik. O tym jak stan rzeczy miał się w Królestwie mamy znacznie mniej informacji, gdyż takich spisów po prostu nie prowadzono. Długosz wspomina, że niektóre miasta wysyłały specjalnie przygotowane wozy do pomocy medykom w opatrywaniu rannych własnych i nieprzyjaciela.

Leczenie rannych wrogów było równie ważne co leczenie swoich, zwłaszcza jeśli byli nimi przedstawiciele rycerstwa. Za martwego jeńca nikt nie zapłacił by okupu. Drugim ważnym aspektem pomocy medycznej były względy czysto sanitarne. Zwłoki powodują wiele zanieczyszczeń i mogą być ogniskiem przy rozprzestrzenianiu się chorób. A te mogły zdziesiątkować armię.


Na koniec ciekawe przypadki z kronik:
W 1404 roku jeden z braci krzyżackich z komturskiego konwentu w Świeciu, który "miał strzałę w głowie i dążył do Elbląga do lekarza". Nie wiemy jednak czy dotarł.

Brat Erazm von Reitzenstein został postrzelony w głowę w trakcie wojny trzynastoletniej i przez czternaście lat(!) nosił grot bełtu w czaszce. Następnie bez żadnej pomocy medycznej sam go sobie wyjął. Grot był przechowywany w Królewcu - jako symbol interwencji boskiej - aż do drugiej wojny światowej, ale niestety w jej trakcie zaginął.

Przypadek może nie czysto medyczny, ale dodam go tutaj. Piotr z Oleśnicy podczas oblegania Malborka miał pecha oberwać odłamanym fragmentem murów obronnych.  Jego hełm został zgnieciony na tyle mocno, że trzeba było go zdejmować za pomocą młota.


Źródła:
A Nadolski "Grunwald 1410"
E. Potkowski "Rycerze w Habitach"

Aktualizacja: 12-08-2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz